Zapewne kojarzycie miłych panów, którzy pukają od drzwi do drzwi, licząc że otworzy im jakaś nie w pełni władz umysłowych staruszka i zechce kupić wspaniały odkurzacz za jedyne 15 000 zł? Zastanawialiście się zapewne, czy mają rodziny, kim jest ich małżonka?
Dziś jest dzień wyjawiania wielkich tajemnic, nie musicie się już głowić. Udało nam się ustalić losy żon takich gentlemanów. Wiemy, czym się zajmują. Otwierają one „gabinety badania żywej kropli krwi”.
Jak wykonuje się badanie mikroskopowe? Pobiera się krew od pacjenta, czasem dodaje substancje, które mają za zadanie utrzymać krew w odpowiednim stanie. Dodaje się też barwniki, gdyż inaczej po prostu nic tam nie widać. Potem ogląda się, zapisuje wynik, po czym przekazuje się go lekarzowi (albo pacjentowi, by ten przekazał go lekarzowi). Laborant nie może – nie wolno mu – postawić diagnozy, nie może on interpretować tego, co widzi. Jest to po prostu niezgodne z prawem.

Każdy, kto kiedykolwiek bawił się mikroskopem wie, co tam widać. A raczej, czego nie widać. Nie widać praktycznie nic. Podanie barwnika sprawi, że będzie można ocenić, ile jest tych „zabarwionych” struktur, dla przykładu: jeśli ktoś podejrzewa babeszjozę, może zwykłym mikroskopem za pomocą barwników sprawdzić, czy w erytrocytach nie ma pasożytów. Wymaga to przeciętnego powiększenia, jest możliwe w warunkach domowych. Bez barwnika pasożyty będą praktycznie niewykrywalne. Jak ktoś nie wierzy, może sprawdzić. Swoją drogą, wiele osób uwierzyło, że ma babeszjozę robiąc różne dziwne testy polecane na szemranych forach internetowych „specjalistów od chorób odkleszczowych” (ciekawe, ilu namawiających na te testy to sprzedawcy leków i lekarze sprzedający recepty, ukrywający się pod pseudonimami).
Moja rada: zanim wydacie parę tysięcy na leki, które mają silne skutki uboczne, kupcie albo pożyczcie mikroskop i obejrzyjcie sobie krew z barwnikiem Giemsy, kosztującym kilka zł. Powinno wystarczyć powiększenie 400 razy, 800 da już bardzo dobre szczegóły. Można też po prostu poprosić laborantkę żeby za dosłownie kilka zł zrobiła rozmaz ręczny i poszukała pasożytów. Jeśli są, na pewno je znajdzie, w silnej infekcji ma je co 10 komórka, w dającej mocne objawy co 20, laborantka widzi za jednym zamachem nawet 1000 erytrocytów. Ciekaw jestem, czy chociaż jedna osoba ze zdiagnozowaną takim dziwnym, polecanym na forach testem babeszjozą faktycznie była na to chora. Ciekawe też, czemu polecano ludziom jakiś podejrzany test przeciwciał, skoro standardem medycznym jest bezbłędne, kosztujące kilka zł wykrywanie pasożyta pod mikroskopem i umie to zrobić każda laborantka.
W tym całym badaniu „żywej kropli krwi” naprawdę nic nie można zobaczyć, jest fizycznie niemożliwe, by w jakikolwiek sposób dokonać oceny i wyciągnąć z tego wnioski mające znaczenie dla pacjenta. To po prostu ładnie brzmiąca nazwa mająca przekonać do wydania kasy. Jeśli chcecie sobie zbadać krew, zróbcie to w normalnym, państwowym laboratorium za 1/20 ceny. Czasem ciekawe rzeczy można takim badaniem wykryć, dla przykładu wysoka ilość pewnego typu białych krwinek może oznaczać pasożyty w przewodzie pokarmowym, zaś zabarwienie wykrywa babeszjozę. Tylko nie pytajcie, czy laborantka zobaczy grzyby lub bakterie. Ich nie widać. W tym pseudolaboratorium, gdzie badają „żywą kroplę”, też ich nie widać. Naprawdę.