Jeden z najgłupszych mitów, jakie krążą po tym nieszczęsnym internecie. Pasożyty. Jeden z najgłośniej o nich mówiących (i sprzedających leki przeciw nim) to niejaki dr Ozimek, znany z wielu „alternatywnych” podejść, między innymi do boreliozy. Mógłbym polecić lekturę jego „listu otwartego”, ale obawiam się, że osoby bez odpowiedniej wiedzy medycznej mogłyby wziąć bzdury które są tam wypisane za dobrą monetę. Pod tym, co gość tam wypisuje (o ile to faktycznie on jest autorem, ale nie mam powodów by w to wątpić, list jest sygnowany jego nazwiskiem) wstydziłby się podpisać student pierwszego roku medycyny. I słusznie by się wstydził, bo pewnie zostałby wywalony z uczelni. Pamiętam, że w podstawówce zdobyłem wiedzę, która pozwala zobaczyć gdzie tam są błędy. Pytanie, które powinniśmy sobie zadać, to czy dr Ozimek faktycznie ma aż tak rażąco niski poziom wiedzy medycznej, czy po prostu wkręca pacjentów, żeby naciągnąć ich na kasę?
W tym liście otwartym czytamy między innymi: „Kolejne klasyczne pytanie dotyczy obecności pasożytów w kale w trakcie i po leczeniu. Z obserwacji wynika, że nie zawsze pasożyty lub ich fragmenty są widoczne w kale. Dlaczego ? Prawda jest okrutna – nasz organizm to dobry gospodarz względnie oportunista i nie może sobie pozwolić na straty potencjalnego źródła białka….”. I tu właśnie przydaje się wiedza, którą powinno się zdobyć w szkole podstawowej, jej brak można wybaczyć komuś, kto nigdy nie zajmował się niczym mającym związek ze zdrowiem, ale na pewno nie lekarzowi! Każdy, ale to każdy pasożyt jest pokryty specjalną powłoką, która jest całkowicie odporna na nasze soki trawienne. „Wchłonięcie” go jest po prostu fizycznie niemożliwe, nie ma żadnego znaczenia, czy żyje czy nie. Zawsze, bez nawet jednego wyjątku, jeśli pasożyt zostanie zabity, znajdziemy go w kale. Niektóre są zbyt drobne, by zobaczyć je gołym okiem, ale oczywiste jest, że ten fragment dotyczy tych, które powinny być widoczne. „Panie doktorze, zapłaciłam panu tyle kasy za diagnozę, badania, leczenie, a pasożytów nie ma, czyżby pan się pomylił?” „Ależ skąd, pani po prostu te pasożyty strawiła!”. Nie wiem, śmiać się czy płakać, ale z dalszego ciągu tego listu otwartego domyślam się, że zdanie „nie zawsze pasożyty lub ich fragmenty są widoczne w kale” powinno się raczej rozumieć „żaden pacjent jeszcze nie znalazł w kale pasożyta po mojej terapii”.
Pamiętam histeryczny film z youtube, podesłany mi przez znajomą. Przerażona ostrzegała mnie przed straszliwymi robalami. Na filmie pokazywano jakieś kłębiące się robactwo wyjmowane z serca, z podpisem że to nowa plaga czy coś takiego. Faktycznie taki pasożyt istnieje, ale u człowieka nie jest w stanie przeżyć, na filmie było serce psa. Na innych filmikach są pasożyty z Afryki czy z Ameryki Południowej, z podpisami w rodzaju „tajemnicza epidemia w Europie o której milczą media!”.
Jakie są fakty? Zagrożenie pasożytami, tymi typowymi, praktycznie nie istnieje. Według Ozimka, jak czytamy „inwazja owsików sięga 95% ludności, włosogłówki sięga 80% ludności, glisty sięga 50% ludności, zakażenie lambliami już u niemowląt dochodzi do 80%.”. Czytamy tam też „Z jednej strony wiemy, że wykrywalność pasożytów w przypadku badania kału (3 próbki) wynosi jedynie od 7% do… maksymalnie 25%. Z drugiej strony nie chcemy się leczyć bez twardych dowodów.” A co mówią badania naukowe oceniające skuteczność wykrywania? Jeśli faktycznie mamy w sobie pasożyta i zaniesiemy próbkę kału do laboratorium, to w zależności od użytej metody, pojedyncze badanie (jedna próbka!) wykrywa glistę ludzką w 70-90% pojedynczych próbek kału, włosogłówkę w 50-96% próbek, tęgoryjca w 77-92%.
Jeszcze raz, bo to ważne. Jeśli weźmiemy 100 próbek kału od ludzi będących nosicielami glisty ludzkiej, wg Ozimka w laboratorium wykryje się jaja pasożyta w może 2-3 przypadkach. W rzeczywistości jak oceniano skuteczność testów przed dopuszczeniem ich do masowego stosowania, zaniesiono do laboratorium 100 próbek kału od ludzi, co do których było pewne, że są nosicielami i jaja znajdowano u 70 do 90 z nich. W jednej próbce!
Link do badania:
http://www.ajtmh.org/content/76/4/725.full
Według badań z 2015 roku odsetek zarażonych w Polsce dzieci to… uwaga, uwaga, glistę ludzką znaleziono u jednego dzieciaka na dwa tysiące przebadanych! Identyczne wyniki dało poszukiwanie włosogłówki. Też została znaleziona u tylko jednego. Bardzo dużym problemem są sierocińce, gdzie lamblie znaleziono aż u 3% wychowanków, ale u tych z „normalnych” domów wykryto 2 przypadki na 1052 przebadane dzieciaki. Jedyny pasożyt, który w miarę często występował to nieszkodliwy owsik, obecny u prawie 37% dzieci z sierocińców i niemal 10% dzieci z normalnych rodzin.
Link do badania:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/labs/articles/26519844/
Są pasożyty mniej znane, jednokomórkowe, z tymi faktycznie jest problem, głównie dlatego, że nikt na dobrą sprawę nie wie, jaki mają wpływ na nasze zdrowie. Bardzo dużo osób (w niektórych badaniach nawet kilkadziesiąt procent) jest nosicielami Dientamoeba fragilis czy Blastocystis hominis, ich obecność dość mocno łączy się statystycznie z problemami jelitowymi, ale też bardzo wiele osób żyje sobie z nimi w zgodzie. Może nie powinienem o tym pisać, zaraz jakiś „alternatywny” lekarz podchwyci temat, zacznie ludziom wmawiać, że wszystkie ich problemy wynikają z tych właśnie pasożytów i tylko on może je wyleczyć, za skromną opłatą paru tysięcy zł…