Jeden ze starszych mitów, obecnie już wygasający. Mechanizm stary jak świat: jest taka tajemnicza choroba, która daje setki różnych objawów, wielu chorych na normalnie zdiagnozowane choroby ma tak naprawdę kandydozę i po jej wyleczeniu te inne schorzenia same znikną, współczesna medycyna milczy, chorobę leczy się bardzo długo w dość skomplikowany sposób, lekarze tego nie potrafią, a zwykłe testy nie potrafią jej wykryć, tylko takie specjalne.
Nie przypomina Wam to czegoś? No właśnie…
Swego czasu pojawiły się na rynku chińskie maszynki do badań krwi, ktore „wykrywały” candida. Potem ludzie biegali jak oczadzeni, „mam kandydozę, mam wynik testu!”, reagowali agresją na wszelkie próby racjonalnego wytłumaczenia, że ten test to bujda na resorach. Leczyli się całymi latami, jeden gość opisywał, jak sobie regularnie „wypłukuje” candidę lewatywami, ledwo chodził z powodu uszkodzeń wewnętrznych wywołanych tymi płukankami pod ciśnieniem, ale twardo wierzył, że się leczy i że będzie lepiej.
W tym micie tkwi ziarno prawdy. Owszem, problemy ze złym składem flory jelitowej są jak najbardziej realne, dla przykładu w jednym z badań okazało się, że osoby cierpiące na zespół przewlekłego zmęczenia mają setki czy nawet tysiące razy więcej bakterii, które produkują kwas D-mlekowy, substancji która po osiągnięciu pewnego stężenia we krwi wywołuje uczucie koszmarnego wyczerpania. Wbrew temu, co można poczytać na stronkach pseudoracjonalistów, prawdą jest, że jelita mogą być „nieszczelne”. Kłamstwem jest jedynie tłumaczenie tą nieszczelnością każdej możliwej choroby. Jest SIBO, jest zjawisko zatrucia produktami przemiany materii flory bakteryjnej częściowo odpowiadające za encefalopatię wątrobową. To są powody, dla których osoby stosujące „terapie” przeciw candida czasem odczuwały poprawę stanu zdrowia, niekiedy bardzo silną.
To wszystko prawda, natomiast kłamstwem jest sugerowanie, że w jelitach dochodzi do przerostu candida. Owszem, to CZASEM się zdarza, ale ma konkretne przyczyny, głównie znaczne osłabienie odporności. Niemniej jest to zjawisko niezwykle rzadkie i nie występujące same z siebie, a jedynie towarzyszące innym chorobom. Są czasem bardzo ciężkie, śmiertelnie groźne choroby grzybicze, ale znowu są to zjawiska niezwykle rzadkie i zazwyczaj będące konsekwencją innych rzeczy, na przykład wielomiesięcznej antybiotykoterapii.
Kandydozę – tę prawdziwą – po prostu widać, gołym okiem. Jeśli faktycznie następuje przerost grzybów, to wystarczy popatrzeć, by się o tym przekonać. Gdyby występował w różnych dziwnych schorzeniach, które przypisuje się grzybkom, prędzej czy później ktoś by to po prostu zobaczył podczas badania czy nawet sekcji zwłok. Co więcej, nawet osoby z widocznym gołym okiem grzybem nie mają objawów, jakie przypisuje się „kandydozie”. Są oczywiście podejrzenia, że przerost tych organizmów może wiązać się z niektórymi schorzeniami (na przykład z wolniejszym gojeniem się wrzodów żołądka), zapewne jakiś procent populacji ma problemy wynikające z nadmiernego ich rozmnożenia, ale to co można poczytać na stronkach internetowych trzeba włożyć między bajki.
Innymi słowy, jeśli ktoś podejrzewa „candidę”, mając problemy z układem pokarmowym, na 99,9% będzie to coś innego. Schorzeń, które dają takie objawy są dosłownie tysiące i sporo z nich faktycznie bierze się z tego, że w jelitach rośnie nam nie to, co trzeba, ale nawet w tym wypadku mamy przynajmniej kilkadziesiąt różnych popularnych mikroorganizmów. Tłumaczenie tego wszystkiego „grzybkiem” jest po prostu naiwne. Nie, złe słowo: jest bardzo niebezpieczne. Wiele osób, które uwierzyły że są „zagrzybione” leży teraz na cmentarzu, bo zamiast leczyć swoją prawdziwą chorobę, odgrzybiali się.