GMO

Widziałem kiedyś zabawny wykres. Na jednej osi było „wiedza w temacie”, na drugiej „pewność swojej opinii”. Zaczynało się od zera, potem bardzo mocno rosło. Oznaczało to, że gdy ktoś zdobył jakąś cząstkową wiedzę, zaczynał uważać się za eksperta. Zaraz potem opadało znowu do zera, gdyż zwiększenie wiedzy prowadziło do nabrania pokory. Ponownie rosło dopiero wtedy, gdy osiągało się naprawdę dużą wiedzę. To przewyższenie, które wygląda jak mała górka ma nawet swoją nazwę: „góra głupców”. Można to wyszukać w grafice google pod hasłem „Dunning–Kruger effect”.

Szkodliwość GMO
„Kruger Dunning curve” by erik de haan rotterdam is licensed with CC BY-NC 2.0.

Ma to swoje odbicie w opiniach na temat GMO. Znam wielu biologów, ludzi, którzy poświęcili swoje życie by zrozumieć to, czym jest gen i jak to wszystko tam w środku wygląda. Wszyscy co do jednego popierają GMO. Osoby przeciwne z reguły nie potrafią odróżnić aminokwasu od półcegłówki.

Trzeba tu zaznaczyć, że należy odróżnić krytykę samego stosowania modyfikacji od krytyki polityki monopolistycznej koncernów. Są to dwie kompletnie różne rzeczy. Te same osoby, które popierają modyfikacje, jednocześnie sprzeciwiają się praktykom monopolistycznym. To zresztą ciekawe zagadnienie. Mogliśmy mieć w Unii własną żywność genetycznie modyfikowaną, bez patentów i całego tego syfu. Ktoś rozkręcił aferę i zielone bojówki spaliły laboratoria, w których rosły te rośliny. Kto wie, czy nie zostały one opłacone przez Monsanto, bo efekt końcowy jest taki, że modyfikacje mamy, ale tylko te patentowane.

Naprawdę nie chce mi się tutaj rozpisywać, dlaczego modyfikacje są OK. Jeśli ktoś nie ma żadnej wiedzy w tym temacie, za to jest pewien swojej opinii, nawet nie będzie chciał słuchać. Jeśli ktoś mógłby zrozumieć, to znaczy że już jest na tyle mądry, by to samodzielnie wydedukować. W dużym skrócie: takie zmiany genetyczne zachodzą w każdej roślinie każdego dnia. Przy każdym pokoleniu zmieniają się geny, wchodzą nowe, wychodzą stare. Proces modyfikacji to – dosłownie – naśladowanie natury. Nie tworzy się podczas niego nic, co nie powstałoby i tak w naturalnych warunkach, gdyby poczekać kilkadziesiąt lat i dać pole do popisu naturalnej selekcji.

Każda roślina posiada pewien zestaw genów. Rozbawiło mnie, jak jedna z przeciwniczek wysiała w swoim ogródki w Polsce soję, gardłując jak to chroni ona geny i nasiona, nie wprowadza obcych, bo ta soja jest niemodyfikowana. Problem w tym, że sadząc tam soję wprowadziła do ekosystemu MILIONY obcych genów. Każda struktura tej rośliny jest obca naszemu środowisku, to jest dla polskiej flory prawdziwy genetyczny „marsjanin”. Jak widać, nic złego się nie stało, sprowadzanie „obcych genetycznie” zwierząt i roślin z Ameryki nie ma żadnego wpływu na geny krążące w środowisku. Czasem zdarza się, że przyroda zostanie zdewastowana, czego przykładem była plaga sprowadzonych królików w Australii, którą próbowano „leczyć” wypuszczając psy, co zaowocowało drugą, znacznie groźniejszą plagą zdziczałych kundli. Nie doszło jednak do żadnej „apokalipsy genetycznej”, wszystko odbywało się na poziomie gatunku. Miliony obcych genów w żaden sposób nie wpłynęły na ekosystem.

Bardzo zabawna sytuacja wynikła podczas publikacji słynnego badania na szczurach, które zachorowały po GMO na raka. Zabawna, bo pokazała ignorancję obu stron barykady. Te szczury faktycznie na tego raka chorowały. One powinny na niego chorować, bo jadły garściami środek najprawdopodobniej wywołujący nowotwory. Modyfikacja, której poddano rośliny sprawiała, że stały się one odporne na środek „Roundup”. Jest on dość mocno podejrzewany o wywoływanie raka, jak to bywa z produktami, za którymi stoją grube miliardy, badania się ślimaczą, niemniej obecnie ma on status „prawdopodobnie rakotwórczego”. Kukurydza, którą jadły zwierzęta dosłownie pływała w tej substancji. I tu zaczyna się prawdziwy festiwal zidiocenia: z jednej strony mamy przeciwników GMO, którzy twierdzą, że szczury zachorowały nie z powodu otrzymania pożywienia wykąpanego w toksycznej substancji, tylko z powodu modyfikacji (oczywiście nie protestują przeciw używaniu Roundupu), z drugiej zaś są zwolennicy twierdzący, że te zwierzęta na pewno nie chorowały i tam musiały być błędy, bo przecież GMO jest bezpieczne.

Podsumowując: jedząc banana wprowadzamy do naszego ciała tysiące razy więcej obcych genów, niż jedząc zmodyfikowaną marchewkę. Miałem napisać „niż jedząc zmodyfikowanego ziemniaka”, ale przypomniałem sobie, że przecież ziemniaki też są dla nas „kosmitami” sprowadzonymi z innego kontynentu. Szkodliwość tego typu pożywienia jest dosłownie zerowa. Można zastanawiać się, czy kiedyś w przyszłości nie „przegniemy” i nie wywołamy jakiejś katastrofy ekologicznej, albo czy monopol nie doprowadzi do katastrofy ekonomicznej, ale w tematyce tej stronki – czyli jeśli chodzi o wpływ na zdrowie – GMO jest póki co bez zarzutu.